"Studnia Wstąpienia" Brandon Sanderson
- Maja Cieślak
- 20 lut 2016
- 2 minut(y) czytania

Dokonali niemożliwego, obalając niemal boską istotę, której brutalne rządy trwały tysiąc lat. Teraz Vin, wychowanka ulicy, która wyrosła na najpotężniejszą Zrodzoną z Mgły w krainie, i Elend Venture, zakochany w niej szlachetnie urodzony idealista, muszą zbudować nowe społeczeństwo na gruzach imperium. Wtedy atakują ich trzy oddzielne armie. Jedynie starożytna legenda daje cień nadziei. Ale nawet jeśli Studnia Wstąpienia istnieje, nikt nie wie, gdzie jej szukać i jakimi mocami ona obdarza. Być może zabicie Ostatniego Imperatora nie było wcale najtrudniejsze i prawdziwym wyzwaniem okaże się przetrwanie po jego upadku.
„Człowieka nie określają jego wady, ale sposób, w jaki je przezwycięża”
Cóż ja mogę powiedzieć na temat kolejnej odsłony świata Ostatniego Imperium… Jeszcze więcej się dzieje, jeszcze bardziej wkraczam w ten magiczny świat mgieł i Allomancji, takich emocji chyba do tej pory żadna książka we mnie nie wzbudziła!
Myślę, że ten tom jest lepszy, niż poprzedni, choć brakuje mi bardzo jednego bohatera, mojej miłości „od pierwszego wejrzenia”, mojego kolejnego „męża” książkowego! Aż ręce świerzbią, by sięgnąć po kolejną część.
„…uczyła go, by nigdy nie tłumaczył ludzkich wad. Mógł akceptować ludzi z ich wadami, nawet im wybaczać, ale jeśli tuszował ich problemy, nie mieli szansy się zmienić”
Konsekwencje, akcja i reakcja, nic nie dzieje się bez przyczyny – tego nauczył Vin Kelsier. Książka jest doskonale dopracowana, nie ma żadnych niedopowiedzeń, wszystko zostało dokładnie wyjaśnione. Luthadel pełne mgieł i spadającego popiołu to z pewnością miejsce, w którym marzę się znaleźć i pasowałabym tam idealnie.
Bohaterowie przechodzą samych siebie, ich charaktery fantastycznie wykreowane przez Sandersona, popełniają błędy i się na nich uczą, zmieniają się. Nawet drugo- i trzecioplanowe postacie opisane są tak, jakbym sama ich spotykała na swojej drodze, sama dostrzegała od razu, czy są dobrzy, czy źli, czy są godni zaufania, czy też nie, jedni wzbudzają moją sympatię, a drudzy antypatię. Cieszę się, że tu mogłam lepiej poznać samego Sazeda i jego Feruchemię – zdolność wykorzystywania ozdób z metali allomantycznych do przechowywania wiedzy, siły, wzroku itp. Bardzo go polubiłam! Uwagę może też przyciągnąć relacja Vin z kandra, gdzie Vin udaje się zdobyć jego zaufanie i w końcu kandra znalazł w niej przyjaciółkę. Jestem niezmiernie zszokowana, jak autor dokładnie stworzył każdego z bohaterów, planując jego charakter i jego szczególne miejsce w opowieści.
„Religie to wyraz nadziei. (…) Religie to obietnice… obietnice, że coś nas strzeże i kieruje naszymi krokami. Wobec tego proroctwa to naturalne przedłużenie nadziei i pragnień ludzi.”
Książka wzbudziła we mnie wiele emocji. Tutaj śmiałam się i płakałam, czułam żal i grozę za każdym razem, gdy kolejne postaci umierały. Rzadko kiedy tak się dzieje!
Cała otoczka mgły i spadającego popioły jeszcze bardziej mnie przyciąga, że aż mam ochotę skakać wśród budynków i walczyć tuż obok Vin ramię w ramię z jej wrogami. Jestem pełna podziwu i szacunku dla autora, że udało mu się stworzyć tak namacalny i prawdziwy świat, który mnie oczarował.
Warto przeczytać, naprawdę warto jest zatracić się w tak magicznym świecie, jakim jest Ostatnie Imperium!
„Czasem ludzie wybierają określoną drogę tylko dlatego, że nie dostali innych możliwości.”
Comments